Wśród traw i pokrzyw połyskiwały pozłacane łyżeczki i stare lustro, kolorowe wazoniki obfitowały w niedbałe kompozycje kwiatów, a filiżanki z poprzedniej epoki w herbatę. Właściwie wyglądało to wszystko bardziej na dziki piknik niż produkcję sesji, ale niech Was te zdjęcia nie mylą! W opuszczonej szklarni powstała seria fotografii w duchu boho siostrzeństwa. W obiektywie Marty Gutsche znalazły się oczywiście modelki, ale też i rzeczy. Przyłożyłam do nich swoje aranżacyjne dłonie i myśli. To o nich będzie mowa!
Opuszczona szklarnia
Stara, opuszczona szklarnia, skryta przed oczami codziennych przechodniów, to taki tajemniczy ogród, do którego każdy z nas już w dzieciństwie chciał mieć klucze. A kiedy nadarzyła się okazja, by do takiej przestrzeni zawitać, w dodatku z super zadaniem - aranżacji przestrzeni - nie mogłam sobie tego odmówić. I tak pewnego słonecznego dnia wyruszyliśmy do jednej z miejscowości na Dolnym Śląsku. Starą szklarnię wypełniliśmy nie tylko śmiechem, pracowitością, pasją i dobrą energią, ale też, a może przede wszystkim, przedmiotami z historiami. Kiedy rozmyślałam o tym, jak przekazać Wam tutaj idee, które przyświecają gromadzeniu tych wszystkich rzeczy i komponowaniu ich (nie tylko na sesjach), doszłam do wniosku, że właściwie to Marcin Wicha napisał wszystko to, co sama chciałabym powiedzieć.
"Moja matka uwielbiała zakupy. (...) Kupowali z ojcem niepotrzebne drobne przedmioty. Imbryczki. Scyzoryki. Lampy. Automatyczne ołówki. Latarki. Nadmuchiwane podgłówki, pojemne kosmetyczki i różne pomysłowe gadżety, które mogą się przydać w podróży. Było to dziwne, ponieważ nigdzie się nie wybierali.
Potrafili wędrować przez pół miasta w poszukiwaniu ulubionego gatunku herbaty lub nowej powieści Martina Amisa.
Mieli ulubione księgarnie. Ulubione sklepy z zabawkami. Ulubione punkty napraw. Zawierali przyjaźnie z różnymi - zawsze bardzo, bardzo miłymi - ludźmi. (...)
Każdemu nabytkowi towarzyszył rytuał. Zauważali jakiś nadzwyczajny egzemplarz - w sklepie z używanymi lampani, gdzie urzędował Pan od lamp, bardzo sympatyczny obywatel - żeby użyć dziarskiego określenia mojego ojca. Oglądali. (...) Przez kolejne dni rozmawiali o tej niedostępnej lampie. Zastanawiali się, gdzie ją ustawić. (...) Lampa żyła z nimi. Stawała się częścią gospodarstwa."
Marcin Wicha: Rzeczy, których nie wyrzuciłem
Tak rzeczy do sesji układały się w rytm melodii Pearl in Sandbox Juniusa Meyvanta, bursztynowej poświecie słońca i sepii cienia oraz zapachu pokrzywy. Ta atmosfera skłoniła mnie do refleksji nad przedmiotem, z tym większą przyjemnością, że opatrzoną takimi fotografiami.
Btw: pisząc ten tekst słucham na zmianę Foo Fighters i Beiruta... Hmmm :D
Dekoracje
Dekoracje to coś więcej niż dekoracje. One często kojarzą się z czymś zbędnym, co przeszkadza, co nie każdemu się podoba. A tu są kandelabry po babci, lustro z jednej z pierwszych wypraw na targ staroci, filiżanki, z których popijamy kawę nagrywając podcasty, ubrania wyprodukowane w etyczny i transparentny sposób. To nasze doświadczenia i wspomnienia - jedne z odległą historią, inne całkiem świeże. Otaczające nas przedmioty o nas świadczą, pokazują nasze podejście do życia, mówią, jakie są nasze wartości. Od tego nie uciekniemy. To nie jest kwestia ceny.
O rzeczach z drugiej ręki opowiadam w podkaście:
Jeżeli zwierciadło (musicie wybaczyć, ale temat aż się prosi o użycie wielu rzadko spotkanych słów i metafor :D) z bazaru staroci kosztuje 60 zł, tyle samo może wynosić cena nowiutkiego ze sklepu sieciowego. I być może w mniejszej miejscowości lusterka od lokalnego szklarza. Tu jednak wiele rzeczy zależy. Od materiału, czasu wykonania, tego co wydaje się nam atrakcyjne. Podkreślam - wydaje się nam atrakcyjne. Bo akurat jestem po tej stronie barykady, która uważa, że o gustach trzeba dyskutować. Tylko, że
Łatwo nam mówić: szmelc robią, rzeczy się psują (no hej, wiadomo, przecież im szybciej będziesz potrzebować nowego czajnika czy sukienki, tym lepiej). Ale TO NASZ WYBÓR. Sami kupujemy marnej jakości płaszcz "wełniany" (20% wełny niewiadomego pochodzenia, 80% poliester), paździerzowaty stolik, któremu krótko po zakupie odpadają nogi, wybieramy sztuczne pomidory bez zapachu i z datą przydatności do spożycia w nienaruszonym stanie nawet miesiąc. A tu hop, wkradają się odpowiedzialność i świadomość: takie dwie gościówki, których nie chcemy spotkać ani w ciemnym zaułku, ani jasnym apartamencie z widokiem na rzekę. A do tego jeszcze wrażliwość! I koniec. Nie chcemy się zastanawiać, czekać, szukać. Chcemy wyrzucać i wstawiać nowe (choć niektóre nowe ma sens i nawet czegoś nas uczy).
Tożsamość rzeczy
Jak we wszystkim, umiar ma sens. Balans między porywem serca, a praktycznym walorem. Ja cały czas uczę się być bardziej świadoma względem środowiska i trafnych wyborów. Stąd z vintage rzeczami jest mi po drodze. Poza tym, że przedmiot ma swoją historię, to wpadając w nasze ręce dostaje nowe życie. I może tych żyć ma więcej niż kot. Deyan Sudjic w "Języku rzeczy" pokazuje, że ich naturę tworzymy też my. I tak jest z kamienicami, o czym pisałam w recenzji książki Joanny Mielewczyk (tutaj>> ją znajdziecie). Te wrocławskie dotknięte wielonarodowymi pociskami przeszły wiele. I o tym opowiada każdy ślad po kuli na Barlickiego, peerelowski blok postawiony na gruzach przy Drukarskiej, odbudowane kamienice na Białoskórniczej i te wyremontowane na Ołbinie, w pobliżu Politechniki czy na Nadodrzu. A w nich - przedmioty - te pozostawione przez poprzednich mieszkańców, te przywiezione z innej części Polski lub Lwowa, pamiątki rodzinne, wreszcie - wyszperane na starociach i wstawione zupełnie nowe, prosto z salonu.
Słowem końcowym powiem tylko, bądźmy egoistami. Wybierajmy dla siebie najlepsze. Czasem będą to wyszperane na śmietniku fotele, innym razem filiżanki Villeroy&Boch z targu staroci, unikatowa biżuteria od złotnika, a czasem dzieło współczesnego artysty.
Przedmiotami opowiadamy własną historię, przedstawiamy się i dbamy o własne samopoczucie. Bycie dobrym dla siebie to bycie dobrym dla rzeczy. Tygrysiej narzutki, lampy misia Haribo, fornirowego biurka i jedwabnej koszuli z babcinej garderoby.
Polecam lektury o zmianie sposobu patrzenia na rzeczy:
- Marcin Wicha: Rzeczy, których nie wyrzuciłem
- Marcin Wicha: Jak przestałem kochać design
- Deyan Sudjic: Język rzeczy
- Cezary Łazarkiewicz: Sześć pięter luksusu
- Aleksandra Boćkowska: Księżyc z Peweksu
- Aleksandra Boćkowska: To nie są moje wielbłądy
- Joanna Mruk: Moda kobieca w okupowanej Polsce
Twórcy sesji w opuszczonej szklarni
A teraz chodźcie do tych wszystkich ludzi, którzy w wolnym czasie przyczynili się do powstania sesji :)
fotograf: Marta Gutsche
Boho dusza w wielkim mieście - fotograf ślubny i okolicznościowy. Z wielką delikatnością uchwyci ważne dla Was chwile.
backstage i video: Marek Blicharski
Spec od video i dźwięku, jakich mało!
modelki:
Piękne naturalne dziewczyny, które w 150% angażują się w sprawę :)
makijaż i fryzury: Aga Jarosz
Podkreśli proste piękno kiedy trzeba, ale jej fach w ręku potrafi też zdziałać niesamowite rzeczy nie z tej ziemi!
stylizacje: Daria / Elementy Studio
Daria dba o to, byśmy we Wrocławiu mieli dobre polskie marki i fajne slow eventy :) A Elementy mam i polecam, noszą się dobrze, a co najważniejsze - są etycznie wykonane!
dekoracje: ja i Marta
No i ja - Mieszkanie w kamienicy aka Fashion Branding, babeczka od tworzenia klimatu - słowem i rzeczami. Część backstage zdjęć jest mojego autorstwa.
Lubię takie klimaty, pięknie wyszło <3
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!
UsuńCudowna, lekka sesja! Gdzie dokładnie znajduje się tak piękne miejsce? Czy potrzebne jest zezwolenie na wejście?😊
OdpowiedzUsuń