26 maja 2019


Dziś zabieram Was w świat czerwonych balkonów, pełnych zieleni podwórek, symterii i cegły, jakiej nie powstydziłby się niejeden zamek. Nikiszowiec to nie jest klasyczny przykład kamienic w Katowicach, ale na pewno stanowi wyjątkowe znalezisko architektury.


Do Katowic zawsze miałam blisko i chyba z tego powodu nigdy nie były miejscem wycieczki, a raczej zakupów w Ikei, koncertów i meczy siatkarskich w Spodku, wizyt u rodziny czy przystankiem w dalszej podróży po Polsce. Rozważałam nawet studia w stolicy Śląska, ale co tu będę mówić, jedna wizyta we Wrocławiu wystarczyła, żeby wygrał z innymi miastami w Polsce.

Tymczasem w ciągu tych kilku lat Katowice zmieniły się nie do poznania! Miasto zyskało nowy charakter, bardzo wyrazisty na mapie naszego kraju. Z resztą - zawsze miało do tego predyspozycje!

Nikiszowiec, czyli robotnicze kamienice w Katowicach


O Nikiszowcu myślałam już od dłuższego czasu, ale nie składało się na wizytę. W końcu, w jedyny słoneczny dzień majówki dotarłam do modelowego robotniczego osiedla! We Wrocławiu w latach 20. projektowano WUWĘ (WUWA - wzorcowe osiedle projektowane na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. To przykład jednego z sześciu osiedli Werkbundu. Każde z nich odpowiadało na nowe potrzeby architektury, takie jak procesy urbanizacji, przeludnienie miast i oczekiwanie wyższej jakości, a także wykorzystanie nowych technologii), a w Katowicach, z niemałym rozmachem, architekci Emil i Georg Zillmann zaprojektowali całą dzielnicę na zlecenie inspiratora i patrona osiedli Nikiszowiec i Giszowiec, Antona Uthemanna.









Ceglane budynki mają wspólne podwórka i podcienia, w których skryte są kawiarnie, sklepy i punkty usługowe. Ten zespół urbanistyczny z założenia miał wiązać pracowników kopalnii z miejscem zatrudnienia. Skąd to się w ogóle wzięło? Otóż właściciele zakładów przemysłowych bywali często posiadaczami przyległych gruntów, które aranżowali na domy dla swoich pracowników. Tak powstały osiedla patronackie zapewniające swoim mieszkańcom każdą sferę życia: pracę (bo kopalnia), rodzinę (bo dom), rozrywkę (bo kawiarnie i podwórka), kwestie wiary (Kościół Św. Anny), punkty usługowe (bo magiel, poczta i inne).





Kamienice na Nikiszowcu zasiedliła napływająca wiejska ludność szukająca swojej drogi zawodowej w kopalniach i hutach. Familoki stały się symbolem budującego swą potęgę Śląska. A Nikiszowiec nadal jest autentyczny, bo tworzony przez swoich mieszkańców. To nie jest chłodne muzeum ani tylko wspomnienie po dawnym życiu. Ono się tam nadal bardzo dobrze toczy. Dziś za swój układ urbanistyczny, datowany na lata 1908-1914, jest uznany za Pomnik Historii.


Kasia - Volley Traveller, ja i moja siostra Madzia


A tak w ogóle - familoki, bloki, domy wielorodzinne... Dla mnie Nikiszowiec to kamienice. Dlaczego?

  • składają się z kilku pięter
  • są przeznaczone dla kilku rodzin
  • wraz z innymi budynkami tworzą zwartą zabudowę ulicy i / lub placu
  • tworzą 3 przestrzenie: miasta, mieszkańca i sąsiedzką. 


Poza tym, że możecie sobie pooglądać kamienice podpatrzeć co tam na balkonach się znajduje, odpocząć wśród drzew na skwerku czy wśród ogrodowych kwiatów, to... wypada odwiedzić nieduże Muzeum!

Muzeum Historii Katowic - Nikiszowiec


W miejscu dawnej łaźni, pralni publicznej i magla znajduje się obecnie Muzeum Historii Katowic, a dokładniej Dział Etnologii. Etnologia, w dużym skrócie, to nauka o człowieku i jego kulturze - stąd nie dziwi mnie w ogóle, dlaczego właśnie w tym otoczeniu się znalazła na pierwszym planie! W końcu mówi się, że to serce Śląska właśnie. Oprócz ujrzenia instrumentów dętych z górniczej orkiestry i prac mistrzów grupy janowskiej, czyli malarzy amatorów - pracowników kopalni "Wieczorek", zobaczycie klasyczne śląskie wnętrza i elementy życia.



Woda i mydło najlepsze bielidło, w pralni i maglu na nikiszowców

Ta część Muzeum to gratka dla tych, którym pranie się nie nudzi. Albo uznają stare tarki za elementy dekoracyjne ;) Spodobają się też fanom typografii (spójrzcie na mydła) i magla (kto korzystał z tego przybytku kiedykolwiek?)





U nos w doma na Nikiszu


Nikiszowiec pokazuje, jak to się kiedyś mieszkało. Sporo tych elementów jednak nawet i ja widziałam jeszcze u babci i prababci. Biały kredens w letniej kuchni, pojemniki na sól, lampki... W Muzeum zobaczycie wystrój typowego wnętrza z tej dzielnicy Katowic - złożonego z kuchni i dwóch pokoi w układzie amfiladowym, czyli pomieszczeń ułożonych w jednej linii, połączonych ze sobą drzwiami, oraz sieni. Powierzchnia mieszkania wynosiła średnio 63 metry kwadratowe. Toalety znajdowały się na półpiętrach (1 WC na 2 mieszkania, a na każdym piętrze były w sumie 4 mieszkania). Oczywiście strych i piwnice również były do wykorzystania! Ciekawostka: na dziedzińcach wewnątrz kamienic znajdowały się chlewiki i piekarnioki (piece do wypieku chleba i ciasta).





Podobne meble i dodatki znajdowały się też w miejscowościach na Śląsku i przylegających do niego terenach.

ul. Rymarska 4
wtorek - piątek 10:00-18:00
sobota - niedziela 11:00-15:00

Nikiszowiec - jedzenie i inne atrakcje


Bardzo chciałam trafić do kawiarni Byfyj, ale niestety była zamknięta, więc deser został zjedzony w Śląskiej Prohibicji. Podróżuję fotograficznie, estetycznie i brzuchem, więc nie może obejść się bez kafejek, bistro i restauracji. Zawsze są w planie wycieczki ;)




Połączenie Nikiszowca, śląskiej kuchni i klimatu lat 20. w daniu to oczywiście... krepelki! Czyli pączki. Tego pewnie nie wiecie, ale uwielbiam pączki.

A tu niebo w gębie. Krepelki z jagodami, konfiturą różaną i serkiem waniliowym podane w domowym ajerkoniaku (tego szczerze nie znoszę, ale ten był mniam). Bardzo przypominały smakiem i wyglądem włoskie bombolone. Tort pistacjowy, mango i czekoladowy też niczego sobie. Polecam!








A jeśli ktoś chciałby poczuć totalny klimat Nikiszowca, to na jednym z budynków zauważyłam apartament do wynajęcia (uNIKATOwy>>).

Niedaleko znajduje się też Galeria Szyb Wilson, miejsce wypełnione sztuką współczesną, zlokalizowane w poddanym rewitalizacji budynku cechowni i łaźni szybów Wilson kopalni "Wieczorek". To największa prywatna galeria sztuki w Polsce. Mój następny punkt wycieczki!

Byliście na Nikiszowcu? Wybieracie się?

20 maja 2019


Wśród traw i pokrzyw połyskiwały pozłacane łyżeczki i stare lustro, kolorowe wazoniki obfitowały w niedbałe kompozycje kwiatów, a filiżanki z poprzedniej epoki w herbatę. Właściwie wyglądało to wszystko bardziej na dziki piknik niż produkcję sesji, ale niech Was te zdjęcia nie mylą! W opuszczonej szklarni powstała seria fotografii w duchu boho siostrzeństwa. W obiektywie Marty Gutsche znalazły się oczywiście modelki, ale też i rzeczy. Przyłożyłam do nich swoje aranżacyjne dłonie i myśli. To o nich będzie mowa!



Opuszczona szklarnia 


Stara, opuszczona szklarnia, skryta przed oczami codziennych przechodniów, to taki tajemniczy ogród, do którego każdy z nas już w dzieciństwie chciał mieć klucze. A kiedy nadarzyła się okazja, by do takiej przestrzeni zawitać, w dodatku z super zadaniem - aranżacji przestrzeni - nie mogłam sobie tego odmówić. I tak pewnego słonecznego dnia wyruszyliśmy do jednej z miejscowości na Dolnym Śląsku. Starą szklarnię wypełniliśmy nie tylko śmiechem, pracowitością, pasją i dobrą energią, ale też, a może przede wszystkim, przedmiotami z historiami. Kiedy rozmyślałam o tym, jak przekazać Wam tutaj idee, które przyświecają gromadzeniu tych wszystkich rzeczy i komponowaniu ich (nie tylko na sesjach), doszłam do wniosku, że właściwie to Marcin Wicha napisał wszystko to, co sama chciałabym powiedzieć.

"Moja matka uwielbiała zakupy. (...) Kupowali z ojcem niepotrzebne drobne przedmioty. Imbryczki. Scyzoryki. Lampy. Automatyczne ołówki. Latarki. Nadmuchiwane podgłówki, pojemne kosmetyczki i różne pomysłowe gadżety, które mogą się przydać w podróży. Było to dziwne, ponieważ nigdzie się nie wybierali.
Potrafili wędrować przez pół miasta w poszukiwaniu ulubionego gatunku herbaty lub nowej powieści Martina Amisa.
Mieli ulubione księgarnie. Ulubione sklepy z zabawkami. Ulubione punkty napraw. Zawierali przyjaźnie z różnymi - zawsze bardzo, bardzo miłymi - ludźmi. (...)
Każdemu nabytkowi towarzyszył rytuał. Zauważali jakiś nadzwyczajny egzemplarz - w sklepie z używanymi lampani, gdzie urzędował Pan od lamp, bardzo sympatyczny obywatel - żeby użyć dziarskiego określenia mojego ojca. Oglądali. (...) Przez kolejne dni rozmawiali o tej niedostępnej lampie. Zastanawiali się, gdzie ją ustawić. (...) Lampa żyła z nimi. Stawała się częścią gospodarstwa."

Marcin Wicha: Rzeczy, których nie wyrzuciłem

Tak rzeczy do sesji układały się w rytm melodii Pearl in Sandbox Juniusa Meyvanta, bursztynowej poświecie słońca i sepii cienia oraz zapachu pokrzywy. Ta atmosfera skłoniła mnie do refleksji nad przedmiotem, z tym większą przyjemnością, że opatrzoną takimi fotografiami.

Btw: pisząc ten tekst słucham na zmianę Foo Fighters i Beiruta... Hmmm :D





Dekoracje


Dekoracje to coś więcej niż dekoracje. One często kojarzą się z czymś zbędnym, co przeszkadza, co nie każdemu się podoba. A tu są kandelabry po babci, lustro z jednej z pierwszych wypraw na targ staroci, filiżanki, z których popijamy kawę nagrywając podcasty, ubrania wyprodukowane w etyczny i transparentny sposób. To nasze doświadczenia i wspomnienia - jedne z odległą historią, inne całkiem świeże. Otaczające nas przedmioty o nas świadczą, pokazują nasze podejście do życia, mówią, jakie są nasze wartości. Od tego nie uciekniemy. To nie jest kwestia ceny.

O rzeczach z drugiej ręki opowiadam w podkaście:


Jeżeli zwierciadło (musicie wybaczyć, ale temat aż się prosi o użycie wielu rzadko spotkanych słów i metafor :D) z bazaru staroci kosztuje 60 zł, tyle samo może wynosić cena nowiutkiego ze sklepu sieciowego. I być może w mniejszej miejscowości lusterka od lokalnego szklarza. Tu jednak wiele rzeczy zależy. Od materiału, czasu wykonania, tego co wydaje się nam atrakcyjne. Podkreślam - wydaje się nam atrakcyjne. Bo akurat jestem po tej stronie barykady, która uważa, że o gustach trzeba dyskutować. Tylko, że "gust" zamieniamy na estetykę.






Łatwo nam mówić: szmelc robią, rzeczy się psują (no hej, wiadomo, przecież im szybciej będziesz potrzebować nowego czajnika czy sukienki, tym lepiej). Ale TO NASZ WYBÓR. Sami kupujemy marnej jakości płaszcz "wełniany" (20% wełny niewiadomego pochodzenia, 80% poliester), paździerzowaty stolik, któremu krótko po zakupie odpadają nogi, wybieramy sztuczne pomidory bez zapachu i z datą przydatności do spożycia w nienaruszonym stanie nawet miesiąc. A tu hop, wkradają się odpowiedzialność i świadomość: takie dwie gościówki, których nie chcemy spotkać ani w ciemnym zaułku, ani jasnym apartamencie z widokiem na rzekę. A do tego jeszcze wrażliwość! I koniec. Nie chcemy się zastanawiać, czekać, szukać. Chcemy wyrzucać i wstawiać nowe (choć niektóre nowe ma sens i nawet czegoś nas uczy).

Tożsamość rzeczy


Jak we wszystkim, umiar ma sens. Balans między porywem serca, a praktycznym walorem. Ja cały czas uczę się być bardziej świadoma względem środowiska i trafnych wyborów. Stąd z vintage rzeczami jest mi po drodze. Poza tym, że przedmiot ma swoją historię, to wpadając w nasze ręce dostaje nowe życie. I może tych żyć ma więcej niż kot. Deyan Sudjic w "Języku rzeczy" pokazuje, że ich naturę tworzymy też my. I tak jest z kamienicami, o czym pisałam w recenzji książki Joanny Mielewczyk (tutaj>> ją znajdziecie). Te wrocławskie dotknięte wielonarodowymi pociskami przeszły wiele. I o tym opowiada każdy ślad po kuli na Barlickiego, peerelowski blok postawiony na gruzach przy Drukarskiej, odbudowane kamienice na Białoskórniczej i te wyremontowane na Ołbinie, w pobliżu Politechniki czy na Nadodrzu. A w nich - przedmioty - te pozostawione przez poprzednich mieszkańców, te przywiezione z innej części Polski lub Lwowa, pamiątki rodzinne, wreszcie - wyszperane na starociach i wstawione zupełnie nowe, prosto z salonu.


Słowem końcowym powiem tylko, bądźmy egoistami. Wybierajmy dla siebie najlepsze. Czasem będą to wyszperane na śmietniku fotele, innym razem filiżanki Villeroy&Boch z targu staroci, unikatowa biżuteria od złotnika, a czasem dzieło współczesnego artysty.

Przedmiotami opowiadamy własną historię, przedstawiamy się i dbamy o własne samopoczucie. Bycie dobrym dla siebie to bycie dobrym dla rzeczy. Tygrysiej narzutki, lampy misia Haribo, fornirowego biurka i jedwabnej koszuli z babcinej garderoby.

Polecam lektury o zmianie sposobu patrzenia na rzeczy:


  • Marcin Wicha: Rzeczy, których nie wyrzuciłem
  • Marcin Wicha: Jak przestałem kochać design
  • Deyan Sudjic: Język rzeczy
  • Cezary Łazarkiewicz: Sześć pięter luksusu
  • Aleksandra Boćkowska: Księżyc z Peweksu
  • Aleksandra Boćkowska: To nie są moje wielbłądy
  • Joanna Mruk: Moda kobieca w okupowanej Polsce




Twórcy sesji w opuszczonej szklarni


A teraz chodźcie do tych wszystkich ludzi, którzy w wolnym czasie przyczynili się do powstania sesji :)

fotograf: Marta Gutsche
Boho dusza w wielkim mieście - fotograf ślubny i okolicznościowy. Z wielką delikatnością uchwyci ważne dla Was chwile.
backstage i video: Marek Blicharski
Spec od video i dźwięku, jakich mało!
modelki:
Piękne naturalne dziewczyny, które w 150% angażują się w sprawę :)
makijaż i fryzury: Aga Jarosz
Podkreśli proste piękno kiedy trzeba, ale jej fach w ręku potrafi też zdziałać niesamowite rzeczy nie z tej ziemi!
stylizacje: Daria / Elementy Studio
Daria dba o to, byśmy we Wrocławiu mieli dobre polskie marki i fajne slow eventy :) A Elementy mam i polecam, noszą się dobrze, a co najważniejsze - są etycznie wykonane!
dekoracje: ja i Marta
No i ja - Mieszkanie w kamienicy aka Fashion Branding, babeczka od tworzenia klimatu - słowem i rzeczami. Część backstage zdjęć jest mojego autorstwa.

Instagram

Mieszkanie w kamienicy. Theme by STS.